Jak wkurzyłam sikorka i ptaszków ciąg dalszy.
Weekend Bożego Ciała spędziłam na wsi u rodziców. Chowając się w altanie przed deszczem zaintrygowało mnie uporczywe ćwierkanie. Wszystko wskazywało na to, że gdzieś w okolicy ptaszki uwiły sobie gniazdo. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie postanowiła go wytropić. Moja zabawa w Sherlocka skończyła się, nim się na dobre rozpoczęła.Jakiś czas temu - rok, może dwa, tata zbił budkę lęgową i zawiesił na drzewie. Najpierw się okazało, że otwór był za duży i małe ptaszki nie chciały ryzykować, że im sójka zajrzy do środka, a większe się nie mieściły. Otwór został pomniejszony. Budka wróciła na drzewo. Wisiała tam jakiś czas, aż spadła. Została więc odstawiona w kąt, na lepsze czasy, by ją ponownie powiesić. No i właśnie, w tej porzuconej budce, w kącie ogródka, pod krzakiem zamieszkała para sikorek. Najwyraźniej nie przeszkadzała im, ani obecność altany, ani to, że ktoś się ciągle kręcił w pobliżu. Dopóki ich nie nakryłam świetnie udawały, że ich tam nie ma :)
Zaczaiłam się więc z aparatem wycelowanym w ptasi domek. Najwyraźniej sikorek zorientował się, że ja już wiem i postanowił mnie odciągnąć od młodych. Aparat pewnie też mu się nie spodobał. Skakał po gałęziach skupiając na sobie moją uwagę, a na koniec nastroszył piórka i pokazał mi co myśli o takim podglądaniu. Zasyczał złowrogo i poleciał dalej zbierać owady dla rozwrzeszczanych młodych.
Teraz już zrobiło się cicho w ptasim domku, młode sikorki wyfrunęły z gniazda. Wrócą pewnie po pierwszych przymrozkach, albo i wcześniej, usiądą na parapecie i będą ciekawsko zaglądać do kuchni domagając się ziaren słonecznika, który zawsze na nie czeka, gdy przychodzi czas dokarmiania.
A teraz czas na moje dwie broszki sikorki i gila.
0 komentarze:
Prześlij komentarz