poniedziałek, 14 grudnia 2015

Pierwszy cud Bożonarodzeniowy

No jak inaczej, jak nie cudem nazwać to, że moja manufaktura kartek świątecznych wyrobiła się w tym roku przed Wigilią? Ba, wygląda na to, że wkrótce wyruszą w Polskę oraz świat i być może otrą się o Święta bliżej niż dalej - jak to bywało co roku :D
Jest wiele pięknych kartek, ale nie byłabym sobą, gdybym nie wymyśliła własnej :)

A do każdej dorzucam tego rocznie pierniczka :) Bez obaw, nie zepsuje się, ani nie wykruszy, to taki specjalny piernik, którego będzie można posadzić na straży lodówki, żeby nie przedobrzyć z jedzeniem :)
PS. Wcale nie była to łatwa praca, Szkudnik biegał i przeszkadzał, jak tylko mógł... tzn. pomagał według kociej wyobraźni o pomocy ;)



 Jeszcze pieczątka na tył... i pozostaje usiąść i napisać życzenia. To dopiero będzie wyzwanie :)

poniedziałek, 12 października 2015

Sushi - mini przypinka

Mała jest, bardzo mała. Tak na oko 5 cm. Przeleżała u mnie jakiś czas. Taki, że zrobienie zdjęć i zmierzenie odłożyłam na później, kiedy już ono nastąpiło, to tradycyjnie nie było czasu :)
Taki zestawik obiadowy do wpięcia w klapę :)


niedziela, 4 października 2015

Zupa z dyni - o kurcze, da się to jeść!

Przymroziło mi kabaczki i dynie. Trzeba było więc zarządzić szybki zbiór do koszyka.
Spontanicznie postanowiłam z części zbiorów ugotować zupę z dyni. Ponieważ nigdy w życiu takowej nie robiłam i nie jadłam zrobiłam szybki przegląd w internecie i okazało się, że nie jest to tak skomplikowane jakby się mogło wydawać :)
Rosół miałam gotowy więc wystarczyło pokroić dynię, zapiec w piekarniku i przyrządzić zupę :)

Dynia była młodziutka i szybko zmiękła. W garnku podsmażyłam na oliwie ząbek czosnku i posiekaną gałązkę rozmarynu. Dorzuciłam pomidora obranego ze skórki i dusiłam chwilę. Żeby się nic nie przywarło wlałam trochę rosołu. Do tak przygotowanej podkładki wrzuciłam zapieczoną dynię i dolałam rosołu. Gotowałam kilka minut, tak na oko ;) I zaczęłam doprawiać. Ponieważ dynia sama w sobie ma dość mdły smak, a chciałam uzyskać rozgrzewającą zupę na zimne, jesienne wieczory, to nie żałowałam ani ostrego curry, ani pieprzu cayenne, ani ostrej papryki.
Oczywiście pilnowałam się, żeby nie przesadzić z przyprawami. Kiedyś już popełniłam taki błąd. Miałam przyprawy włoskie do makaronu. Trzy, niewielkich rozmiarów, torebki. Na moje oko jednorazówki. Robiąc sos do spaghetti jedną taką torebeczkę wsypałam w całości. Aj! Wyszła mi mega ostra pasta, której nie dało się przełknąć i, która służyła potem jako dodatek do sosów. Z dwóch pozostałych dorzucam już dosłownie szczyptę do potraw i to w zupełności wystarczy by nadać im pikantności.


Po doprawieniu zblendowałam wszystko i jeszcze rozcieńczyłam rosołem, żeby nie była za gęsta. Zupa wyszła wyśmienita. Pomijając, że miała ciut za duży ogień i zapluła mi całą kuchenkę i wszystko wokoło.
Dorzuciłam na wierzch kilka pestek z dyni i słonecznika. Rozgrzewająca i smaczna. W pięknym pomarańczowym kolorze. Idealna na jesień.
Pozostała część najtrudniejsza - jak przekonać M., że to jest jadalne? Wziąwszy pod uwagę jego niechęć do zup kremów...
Ku mojemu zaskoczeniu nie musiałam go przekonywać. Ba, zażądał dokładki oraz obietnicy, że jeszcze ją zrobię :)
Polecam. Idealnie wchodzi z grzankami.
A jak wasze doświadczenia kulinarne z dynią w roli głównej? 

niedziela, 27 września 2015

Otwieram pudełko! Sezon jesienny nadciąga.

Chodzę i zbieram kasztany w kieszeń.
To już na pewno przyszła jesień.
Kusi mnie pudło z koralikami
nie będę się nudzić wieczorami...

Stop! Żadnych rymów, brrr. Znikłam stąd na długi czas. Jest to u mnie całkiem naturalne w okresie letnim, kiedy po prostu brak czasu na to by usiąść i podziergać, coś uszyć. Niby można się rozłożyć w słoneczny dzień na trawce, ale przy tegorocznych upałach ożywałam dopiero po zmroku, jak już trzeba było kłaść się spać. Nic na to nie poradzę, że klimatycznie jestem zwolennikiem północy. Skwar i żar lejący się z nieba sprawia, że przestaję funkcjonować.
A lato było w tym roku piękne.

Mam nadzieję, że rozkładanie warsztatu pójdzie mi sprawnie i wkrótce będę mogła pokazać coś nowego. Na dziś mam dla was krótkie zestawienie fotograficzne ostatnich miesięcy. Na rozgrzewkę.
W wielkim skrócie...

W prawym górnym rogu jest zdjęcie różaneczników z arboretum w Wojsławicach. Jeśli będziecie mieli okazję pojechać tam w okresie ich kwitnięcia to gorąco polecam - widoki niezapomniane. Pamiętajcie tylko, że na Dolnym Śląsku szybciej kwitną niż w innych regionach kraju.

W czerwcu zdążyłam nastawić orzechówkę. Nabrała już głębokiego ciemnego koloru. Na świąteczne przejedzenia będzie idealna. Oprócz tego mam jeszcze syrop z pędów sosny, syrop z mlecza, który w tym roku był moim numerem jeden do sałatek, nalewkę z czosnku niedźwiedziego - zabójczy zapach i smak, ale ponoć samo zdrowie. Nawet bakterie i wirusy uciekają, jak ją wyczują. I suszoną pokrzywę na herbatki jesienne, gdy już rozpocznę sezon na podgrzewany dzbanek.
Popełniłam jeden mini ogródek oraz odkryłam zalety betonu szybkowiążącego. 

 Na specjalne życzenie zrobiłam na szydełku Miniona. Wyszedł trochę koszmarnie, ale i tak cud, że znalazłam, nie u siebie, jakąś włóczkę i szydełko.
No i pchnęłam do przodu jedną moją pracę, nad którą siedzę w wolnej chwili. Okno witrażowe z muchomorkiem bardzo lubię :)
Natomiast bonsai mniejsze od mojej dłoni całkowicie mnie zaskoczyło. Na Festiwalu Kwiatów w Książu. Gdyby się ktoś wybierał za rok doradzam zakup biletów przez internet - wyjdzie taniej i nie trzeba stać w ogromnej kolejce do kas.

No i lato to czas podróży - tych bliskich i dalszych. Po raz kolejny przekonałam się, że odkrywanie okolicy, to niekończąca się zabawa oraz, że Polska to przepiękny kraj. Tradycyjnie zaliczyliśmy Bałtyk, w krótkim wypadzie, a urlop spędziliśmy na Podlasiu. Dłuższa opowieść na pewno gdzieś się pojawi, bo ten wschodni region jest przepiękny i bardzo egzotyczny dla nas. No i mam całą masę zdjęć :)
A kotki przyjaciółki z łódzkiego. Śliczne bestie.
Na koniec pokażę wam moją lodówkę. Z zewnątrz oczywiście.
Zawsze mieliśmy dylemat jakie pamiątki przywozić z wakacji. Jako, że nie lubię durnostojek, kurzołapków, czy jak je tam zwać, postawiliśmy na magnesy. Dzięki temu codziennie patrzę sobie na nie i wspominam te wszystkie miłe chwile urlopowe, czy wypadowe. To na prawdę dobry patent na poprawę nastroju, od razu robi się cieplej na sercu.
Czasem magnesiki dostajemy w prezencie, bo np. w Indiach nie byliśmy my, tylko bliskie nam osoby. Ale to też jest miłe, bo patrząc na słonia myślę sobie zawsze, że taka wyprawa na koniec świata nie jest niemożliwa :)
PS. Poza magnesami przywozimy jeszcze regionalizmy, najczęściej spożywcze :P

Macie jakiś swój ulubiony rodzaj pamiątek z wakacji? Półkę z trofeami, na którą lubicie popatrzeć przed snem? Koszyk pełen zdobyczy wyzbieranych na plaży, czy w lesie - ładny kamyczek, szkiełko kolorowe obrobione przez fale, piórko w kropki, ciekawie zakrzywiony korzeń? Czy należycie do tych osób, które przywożą jedynie wspomnienia?

czwartek, 5 marca 2015

Przedwiośnie

Była zima, idzie wiosna. Tylko mi nie idą robótki ręczne i coraz bardziej z ukosa patrzę na ten blog. Chyba go czeka mała rewolucja, ale zanim się zacznie trochę kolorów z ogródka :)





poniedziałek, 19 stycznia 2015

Wpadam na chwilę

Zaglądam na chwilę, żeby zameldować, że zimkę widziałam! Taką prawdziwą z białym śniegiem!
 Nasza kota Panna Migotka stwierdziła, po krótkim spacerze, że najlepiej zimę obserwuje się przez szybę :)
Szczególnie, gdy za oknem sikorkowy rwetes.

My z M. również obserwowaliśmy ptaszki - para bielików kołowała nad lasem tuż pod Wrocławiem. Piękny widok. Zdjęcie marne, bo były na prawdę wysoko, ale coś tam widać, że to nie żaden Myszołów.
 A kamionkowy dzban wiatr pognał w siną dal. Poniżej jeszcze stał.
No cóż, niestety nie mam żadnych zdjęć mojej wytwórczości robótkowej, co spowodowane jest głównie tym, że dłubię obecnie coś większego. Zaczęłam jakoś dwa tygodnie temu i końca na razie nie widać. Najwyżej mały koniuszek. Ta robota absorbuje każdą mą wolną chwilę po pracy, a mam je bardzo dokładnie rozdzielone na inne obowiązki więc powolutku idzie do przodu. Ale idzie. Z wyjątkiem, jak nie poszło i skończyło się szyciem w szpitalu, bo mi się nożyk omsknął po kciuku. Nie było wyjścia, trzeba było lecieć na szycie :) Papier to bardzo niebezpieczne tworzywo :)

To ja lecę i do następnego, mam nadzieję, że nie przyjdę z pustymi rękami.

niedziela, 4 stycznia 2015

Karnawałowa sukienka

Mała N poprosiła o sukienkę na bal dla swojej lali. Ciocia więc zakasała rękawy, pogrzebała w internetach i stworzyła takie coś. Zobaczymy, czy Mała N będzie zadowolona. Lalka wygląda na całkiem szczęśliwą, w sumie wcale się jej nie dziwię - dostała nową sukienkę po piętnastu latach (?). Modelka jest moja własna, wygrzebana zza książek, gdzie spędzała ostatni czas w sukni uszytej na miarę i na wieki. Tak, jej poprzednia sukienka została uszyta przeze mnie ponad dekadę temu i miała w niej być już na zawsze (żeby ją zdjąć musiałam rozciąć materiał).
No ale tą też będzie musiała w końcu oddać nowej właścicielce.


Może nie jest to popis kunsztu szycia, alem i tak dumna, że mi się udało skończyć kieckę. Ma zapięcie na rzepa i można ją zdejmować i zakładać, co wcale takie oczywiste u mnie nie jest ;) Nawet całkiem ładnie dopasowana w talii. Jak to mówią pierwsze koty za płoty :)
A te niby skrzydełka, to żeby się bardziej błyszczało i wyglądało bardziej balowo ^^

czwartek, 1 stycznia 2015

Noworoczne zyczenia

Na Święta nie zdążyłam więc chociaż na Nowy Rok mam dla was życzenia :)
Uwierzcie, że kolejny rok może być piękny, wspaniały i pełen cudownych wydarzeń! Macie przed sobą nowy, świeży rok! Cały rok do wykorzystania na co tylko zechcecie! Jest Wasz :) Bierzcie i korzystajcie z każdego dnia wbrew wszystkim przeciwnościom :) Niech porażki nie przesłaniają sukcesów, a gorsze momenty odchodzą w zapomnienie. Niech spełniają się marzenia, cele i plany. Niech każdy dzień niesie ze sobą chociaż jedną minutę uśmiechu, jedną pozytywną myśl, z którą będziecie zasypiać.